środa, 27 marca 2013

Włoski akcent

Kolejna historia z typu... mam taką prababkę... ;)

Właściwie to praprababka, matka mojego pradziadka, teściowa wspomnianej wyżej Babci Niusi.
Niewiele o niej wiem. Nazywała się Zofia FANTI.

W aktach urodzenia dzieci Zofii nazwisko brzmi dwojako:

 i
ale ja wiem, że prawidłowe brzmienie nazwiska to Fanti.
Ze wspomnień rodzinnych wiem, że któryś z praszczurów Fantich, prawdopodobnie dziadek Zofii dotarł do Polski wraz z wojskami Napoleona na początku XIX stulecia. Ojcem Zofii był (z opowieści rodzinnych) Wincenty Fanti spod Jędrzejowa. Długo szukałam jakiegoś majątku Fantich pod Jędrzejowem, który właściwie mógłby być wszędzie i nic. Nie znalazłam, ani majątku ani Wincentego.

Zawsze wydawało mi się, że moja prababka to jedyna osoba o nazwisku Fanti, jaka w Polsce zaistniała. Przez ponad 10 lat, od początku istnienia Internetu, nie natrafiłam na nikogo o takim nazwisku. Aż do czasu, gdy na jednym z portali społecznościowym znalazłam pana Rafała. I to w Warszawie! Skontaktowałam się i usłyszałam bardzo podobną do mojej historię rodzinną.
Okazało się, że przodkowie pana Rafała dotarli do Polski z wojskami Napoleona. Potem rodzina mieszkała na Wileńszczyźnie i Inflantach, a w końcu wylądowała w Polsce. Ale w opowieściach rodzinnych przewijało się wspomnienie o jakimś zaginionym bracie najstarszego przodka. Wspomnienia tego nie traktowano jednak poważnie, bo nigdy nie znaleziono żadnych dokumentów czy metryk potwierdzających jego istnienie. Aż do pojawienia się mnie z bardzo podobną historią pojawienia się rodziny Fantich w Polsce. Niestety żadne imiona rodzinne nie powtarzają się nam, a więc prawdopodobnego pokrewieństwa należy szukać pewnie na początku XIX wieku.

Mężem Zofii był Władysław Stronczyński, mój 2x pradziadek, a synem Karol. Karol - mój pradziadek urodził się w 1873 r. w Suchedniowie na Kielecczyźnie. Dwójka jego rodzeństwa także tam. Najstarszy - Zygmunt urodził się w 1871 roku.

Przejrzałam śluby z Suchedniowa w latach 1865 - 1871 i nie znalazłam ślubu Zofii Fanti z Władysławem Stronczyńskim. Niestety.
I jak zwykle pojawiło się światełko w tunelu... całkiem niedawno. Kilka dni temu znalazłam w bibliotece cyfrowej w "Epizodach z dziejów Małopolski w XIX wieku" informację, że niejaka Zofia Fanti  napisała list do Udalryki Czyżewiczówny, która brała udział w Powstaniu Styczniowym.


A więc mamy ślad - Kielce. Całkiem niedaleko od Suchedniowa. W akcie urodzenia córki Teresy Kazimiery w 1878 roku, Zofia ma 32 lata. A więc w 1864 roku, kiedy pisze do Udalryki ma około 20 lat. Pasuje ;) Skoro podpisuje się Fanti, musiała być jeszcze panienką. A więc może należy szukać aktu małżeństwa Zofii i Władysława właśnie w Kielcach?
Na pewno poszukam jak będę wracać z Krakowa ;) Pracownicy Archiwum w Kielcach są bardzo sympatyczni, więc miło jest tam wracać :)

Drugi trop poprowadził mnie do Lwowa. Przeglądając Szematyzmy Królestwa Galicyi i Lodomeryi, na stronie Małopolskiego Towarzystwa Genealogicznego, znalazłam niejakiego Stanisława Fanti, który w 1883 r. był jednym z dyrektorów [Rząd.] Zakładu dla obłąkanych na Kulparkowie we Lwowie (wtedy jeszcze pod Lwowem) ;)


I znów miłe zaskoczenie, że znalazł się kolejny Fanti. Szukając dalszych informacji o panu Stanisławie trafiłam na dobrze mi znaną stronę o Powstaniu Styczniowym prowadzonym na portalu genealogia.okiem.pl
A tam informacja:



I nazwisko osoby, która podesłała dane, a więc następna osoba do kontaktu. Pan Andrzej również nie słyszał o mojej 2x prababce :D ale zapalił mi kolejne światełko w tunelu bowiem jego pradziadek urodził się w miejscowości Kąpiałka pod Wolbromem, a to już żabi skok od Jędrzejowa (vide "Wincenty spod Jędrzejowa"). Z tego co zrozumiałam, pan Andrzej nie ma danych metrykalnych dotyczących pradziadka, jego aktu urodzenia czy imion rodziców, ale w AP w Katowicach powinna być odpowiedź na nurtujące mnie pytania ;) W zasadzie moja Zosia urodziła się około 1844 roku, a więc na dobrą sprawę mogłaby być siostrą (!) tego Stanisława.

I na koniec swoista wisienka na torcie :D

W 1859 roku we Włoszech rozpoczęła się wojna włosko-austriacka. "W Bolonii zainstalował się Jenerał Fanti...".


Czyżby kuzyn? :D

sobota, 23 marca 2013

Zagadka prababci

W rodzinie mojej babci zagadka goni zagadkę.

Moja babcia Hania była córką Karola Stronczyńskiego i Marii dd. Mochlińskiej. Zarówno Stronczyńscy, jak i Mochlińscy dostarczają mi wielu zagadek genealogicznych.

Ale opowieść ma dotyczyć Marii, zwanej w rodzinie Babcią Niusią. O babci Niusi wspominałam już w historii "Wołyńskie zagadki rodzinne".

Babcia Niusia była bardzo ważną osobą w życiu mojej Mamy. Moja Mama, jako najmłodsza z czworga rodzeństwa, mieszkała ze swoją babcią w jednym pokoju. Zawsze wspomina ją z niezwykłym ciepłem i czułością, a ja za każdym razem żałuję, że jej nie poznałam. Babcia żyła 92 lata. Urodziła się w czasach, gdy nie było elektryczności, samolotów, a umarła po lądowaniu człowieka na Księżycu. Przeżyła dwie wojny światowe, dwie rewolucje, przeżyła śmierć dwójki z jej dzieci i przeżyła ukochanego męża o ponad 30 lat. Podobno zawsze gdy go wspominała, w jej oczach pojawiały się łzy.
Niesamowita osoba. Gdy poznała mojego Tatę - jeszcze nie męża, zdjęła z palca dwie, złączone razem obrączki - swoją i męża i dała mojej Mamie - rodzice również byli bardzo szczęśliwi, przeżyli razem 35 lat w małżeństwie poprzedzone 4 latami chodzenia.

Maria Mochlińska według opowieści rodzinnej urodziła się 3 maja 1879 roku pod Piotrkowem Trybunalskim, kiedy jej ciężarna mama była z nią w podróży. Kilka lat temu poprosiłam na Genealogach o pomoc w odszukaniu jej aktu urodzenia w Archiwum Państwowym w Piotrkowie. I tu zaskoczenie! Nikt nic nie znalazł. Przyznam szczerze, że nie uwierzyłam i zamówiłam mikrofilmy ksiąg metrykalnych w Centrum Historii Rodziny kościoła Mormonów, żeby samemu przejrzeć. I oczywiście, jak było do przewidzenia, niedowiarek nic nie znalazł.

Żeby było śmieszniej Babcia została odmłodzona po wojnie o 3 lata i dlatego w jej dowodzie osobistym widniała data urodzenia w 1882 r.

A więc jedynym tropem było znalezienie aktu zgonu Babci Niusi. Babcia zmarła w Poznaniu, gdzie znalazła się po wojnie wraz z rodziną córki (mojej babci). Ale pochowana została przy mężu, na Starych Powązkach w Warszawie. Zwróciłam się do Zarządu cmentarza Powązkowskiego o przekazanie mi informacji o miejscu urodzenia zmarłej Niusi z aktu zgonu - okazało się, że Babcia Niusia urodziła się w miejscowości o nazwie Dżuryn.

Szybko wyciągnęłam akt zgonu Babci Niusi z USC w Poznaniu celem dowiedzenia się czegoś więcej o tajemniczym Dzurynie, ale nic więcej się nie dowiedziałam, w rubryczce na miejsce urodzenia widniał jak byk tylko: DZIURYN.


Szybko sprawdziłam zasoby Internetu. Są dwa Dzuryny - jeden koło Buczacza, drugi w powiecie winnickim na Podolu. Oba były w ZSRR ;) Znów rozesłałam wici po rodzinie, czy coś im mówi Dzuryn i o który może tu chodzić. Rodzinka autorytarnie stwierdziła, że musi chodzić o Dzuryn winnicki, bo z Austro-Węgrami babcia na pewno nic nie miała wspólnego. A więc dalekie Podole. Ale dlaczego akurat tam???

I teraz zaczynają się moje teorie...
Babcia była jedynym dzieckiem Konstantego Mochlińskiego herbu Kotwicz i Karoliny Chrzanowskiej. Oczywiście nie mam pojęcia gdzie pochowani są jej rodzice. Konstanty miał majątek gdzieś na Wołyniu. Jego rodzice Julian Mochliński i Leokadia z Rohozińskich brali ślub w 1834 r. w Lubomli. Kościół jeszcze stoi, ale w środku nie byłam. Konstanty podobno był przeciwny Powstaniu Styczniowemu, ale skoro dwaj bracia poszli do Powstania, w ramach solidarności również się zgłosił. I tylko jego spotkały reperkusje. Majątek skonfiskowano, a jego samego wywieziono na Sybir. Wrócił schorowany, prawdopodobnie dopiero wtedy się ożenił i w 1879 r. urodziła się mu córeczka Marysia (Niusia).
Skoro skonfiskowano mu majątek na Wołyniu, przyszło mi do głowy, że mógł zamieszkać na terenach rodzinnych żony bądź matki. I faktycznie, w 2 połowie XIX wieku do gimnazjum w Winnicy uczęszczają jacyś Rohozińscy, co potwierdzałoby moją teorię.

Gdy Niusia ma około 5 lat, schorowany ojciec umiera. Kilka lat później umiera również mama Niusi i mała dziewczynka zostaje sierotą w wieku około 11-12 lat. Aż serce boli myśląc, co ta mała dziewczynka musiała przeżyć. Nie wiem gdzie mieszkała z rodzicami, ale wiem że niedługo po tym jak została sama, trafiła do Warszawy do szkoły pedagogicznej Cecylii Zyberk-Plater. Wg legendy rodzinnej szkołę i pobyt opłaca jej ciotka zakonnica. Jedyną taką osobą, wg moich przypuszczeń, może być siostra Immaculata - Anna Mochlińska, Zmartwychwstanka, przyjaciółka bł. Celiny Borzęckiej. Żyje w tym czasie, umiera dopiero podczas Powstania Warszawskiego. Jest przełożoną zakonu w Warszawie i w Kętach.
Ale czy ta ciocia opłaca naukę Niusi? Nie wiem. W końcu jest tylko kuzynką ojca, a rodzina Mochlińskich żyje w tym czasie w dużej ilości na Wołyniu, w trzech majątkach. Powodzi im się dobrze i choć Niusia jest dla nich dalszą krewną - córką kuzyna czy kuzyna w drugim pokoleniu, nie kwapią się, by przygarnąć sierotkę.

Podobno Niusia była wielką przyjaciółką panny Reutt w czasie nauki w Warszawie. Obie, doświadczone przez ciężki los, bardzo chciały zostać w tym nieformalnym zakonie hrabiny Cecylii. Ale mądra przełożona powiedziała im, żeby na rok, dwa poszły w świat i poznały życie. Jeśli wrócą, hrabina przyjmie je z otwartymi ramionami, jeśli nie - ich wola. Panna Reutt wróciła, została nauczycielką j. polskiego, a z czasem dyrektor Platerek. Natomiast Niusia nie wróciła.


Została nauczycielką francuskiego i przez rok lub dwa uczyła języka francuskiego młodego Adama Branickiego, mieszkając w Wilanowie. Nie znalazłam jej jeszcze na liście płac, ale tyle wiem z historii rodzinnej. Muszę zapytać ciocię Anię Wolską - córkę Adama Branickiego o tę historię i może jakieś zdjęcia. Ciocia Ania weszła do rodziny całkiem z innej strony, więc nie będę się tu rozwlekać.

Około roku 1902 Niusia poznaje młodego, przystojnego inżyniera na herbatce u jakiejś cioci. Nie przypuszczam, żeby zakonnica urządzała herbatki dla młodych, więc musi chodzić o jakąś inną rodzinę. I znów znajduję rodzinę Rohozińskich w Warszawie na początku XX w., dzięki wiadomościom pani Małgosi, która jest z nimi spokrewniona.

Karol był młodym inżynierem, starszym od Niusi o 6 lat. Urodzony na Kielecczyźnie, dobrze wykształcony, po Petersburskim Instytucie Technologicznym zrobił duże wrażenie na Niusi. Młodzi zakochali się w sobie od pierwszego wrażenia. Spotykali się jednak zaledwie dwa tygodnie, gdyż Karol miał wyjechać do pracy, do Rosji, budować drogi żelazne.
Niusia obiecała poczekać na Karola i przez rok młodzi pisali do siebie, zapewne bardzo czułe listy. 1 kwietnia 1904 roku pobrali się w kościele pw. św. Aleksandra w Warszawie - Maria Mochlińska i Karol Stronczyński. Z ich ślubu zachowała się pamiątkowa szpilka z sześcianem zamiast główki, na którego ściankach są wyryte inicjały i data:

                                                         M.M. - K.S. - 1.IV. - 1904

W następnym roku młodym małżonkom rodzi się córeczka Zosia. Niestety umiera "w kołysce". W 1906 r. również w Warszawie rodzi się pierworodny syn - Władysław. Potem rodzina Stronczyńskich przenosi się do Sławuty nad Horyniem na Wołyniu, gdzie Karol pracuje i buduje drogi żelazne.
W Sławucie rodzi się kolejna dwójka dzieci - Konstanty, zwany przez całe życie Kociem i najmłodsza latorośl, czyli Hania w 1912 r. (moja Babcia). Niusia z mężem i dziećmi mieszkają kilka lat w Sławucie, a potem przenoszą się do Moskwy. Ile lat spędzili na Wołyniu, kiedy i dlaczego zamieszkali w Moskwie - nie wiem.
Z rodzinnych wspomnień wiem natomiast, że rodzinę w Moskwie zastała rewolucja 1917 roku. Przeżyli ten straszny okres właściwie tylko dzięki swej służącej - Białorusince. Służąca ta zbierała do lnianych worków stary chleb i suszyła go, a dwa razy do roku wywoziła te pełne worki rodzinie na wieś. Ten suchy chleb mieliło się, a z niego wyrabiało podpłomyki. I jak nastała rewolucja, to właśnie dzięki tej nieznanej mi z imienia służącej, moi przodkowie przetrwali.

Prawdopodobnie w 1918 lub w 1919 roku Niusia z rodziną wraca do Warszawy i tu osiada. Zamieszkują przy ulicy Kruczej. Dzieci chodzą do szkoły, Niusia prowadzi dom, a jej mąż zakłada własną firmę. Nie opowiadam o nim więcej teraz, bo przyjdzie czas i na opisanie mojego wspaniałego pradziadka ;) Dopowiem jeszcze, że w 1920 r. Karol obejmuje dowództwo baonu saperów kolejowych w wojnie polsko-bolszewickiej, przysparza więc żonie i dumy z jego patriotycznej postawy i zwyczajnego strachu o męża.

Jedyne zdjęcie, na którym są oboje - Niusia i Karol mam ze ślubu moich dziadków w 1937 roku w Warszawie. Ta mała Hania, urodzona w Sławucie, dorosła. Na studiach poznała przyszłego męża i 7 września Hanna Stronczyńska i Andrzej Szweycer ślubują w kościele ss. Wizytek w Warszawie.

Na ślubnym zdjęciu Niusia i Karol siedzieli daleko od siebie, z obu stron państwa młodych, więc "posadziłam" ich obok siebie.



Rok po tym szczęśliwym wydarzeniu, następuje tragedia. Ukochany mąż Niusi umiera na raka. Zostaje ona sama, choć szybko zaopiekuje się nią córka, z której rodziną przeżyje resztę życia. W czasie II wojny światowej mieszkają nadal w Warszawie. Opuszczają stolicę dopiero wypędzone po Powstaniu wraz z innymi mieszkańcami.
Niusia wraz z córką i wnuczętami trafia do obozu przejściowego w Pruszkowie. Przydarza się tam im wspaniała historia - odnajduje je tam mój dziadek, zięć Niusi i wywozi. O szczegółach tego niesamowitego zdarzenia opowiem kiedy indziej.

Po wojnie mieszkają początkowo w Łodzi (majątek rodzinny Szweycerów był w Łasku, ale nie można się tam było zbliżać właścicielom), a potem osiadają w Poznaniu. I tam, kilka lat później urodziła się moja Mama.
A w 1971 roku Babcia Niusia zmarła mając 92 lata.

Niusia nigdy nie opowiadała o swojej rodzinie, jakby nigdy nikogo nie miała. Nie chodziło się na groby bliskich, nie wspominało. Myślę, że jako mała dziewczynka przeżyła taką traumę po stracie rodziców, że wolała wymazać tragiczne wspomnienia z pamięci i nigdy do nich nie wracać.
Cały czas żałuję, że nie zdążyłam jej poznać...


poniedziałek, 4 lutego 2013

Przedstawiając wszem i wobec...

Długo zbierałam się do pisania o mojej rodzinie. Ale kiedyś trzeba zacząć, może właśnie dziś. ;)

Jestem genealogiem, a jak szewc bez butów chodzę. To trochę wstyd, ale swoje sprawy zazwyczaj odkłada się na później, na potem, na jakiś czas wolny, którego zazwyczaj brakuje ;)

Moja rodzina zawsze była bardzo rodzinna, szczególnie ta od strony mamy. Moja prababka była jedynaczką i od strony ojca i od strony matki miała w sumie 31 ciotecznego rodzeństwa. Ze wszystkimi tymi krewnymi utrzymywany był kontakt, a z częścią z nich do dzisiejszego dnia tworzymy rodzinę, choć niektórzy mogli by z przekąsem powiedzieć, że to siódma woda po kisielu. Mój Tata zawsze się śmiał, że co druga osoba spotkana na ulicy w Warszawie, to na pewno krewny. Dużo było w tym przesady, ale biorąc pod uwagę 32 osoby z pokolenia mojej prababci, a następnie ich potomków, bynajmniej nie pojedynczych, to rodzina się rozrasta i pączkuje. Dzięki temu mieliśmy już jeden zjazd rodzinny (za mego żywota), a także na wspólnym kolędowaniu u wujostwa spotyka się rokrocznie kilkadziesiąt osób.

Nie przedłużając zanadto przedstawienia moich przodków, jak kultura wymaga przy pierwszym poznaniu, wymienię ich pokrótce:

Rodzice mojej Mamy to:
Anna Stronczyńska ur. 24.7.1912 r. w Sławucie n/Horyniem, zm. 22.7.1996 r. w Poznaniu
Andrzej Szweycer ur. 24.2.1912 r. w Warszawie, zm. 11.9.1990 r. w Poznaniu

Rodzice mojego Taty to:
Barbara Wyka ur. 7.7.1925 r. w Krzeszowicach, zm. 5.7.1997 r. w Poznaniu
Stanisław Merklinger ur. 13.12.1924 r. w Strzyżowie, zm. 25.8.1985 r. w Głownie

Mam nadzieję powolutku przybliżać ich życie, rodzeństwo, dziadków i dalsze pokolenia. W zasadzie 3 linie mam wywiedzione zaledwie do 2 połowy XIX wieku, a więc nie ma się czym chwalić.

Na pewno będę skakać po tematach, zresztą suche biogramy byłyby po prostu nudne ;)

I kończąc dopowiem dlaczego "z przodkami pod rękę"?! Bo czuję ich obecność, wsparcie, pomoc. Wiem, że patrzą na mnie z góry, czasem z dezaprobatą, czasem z uśmiechem obserwując moje poczynania tu na ziemi, ale myślę, że troszczą się tam o mnie z góry, a ja czuję, że są mi bardzo bliscy. I ci, których poznałam osobiście, i Ci - urodzeni sto lat przede mną. Chciałabym wziąć ich pod rękę, usiąść na ławeczce i wysłuchać wszystkich historii rodzinnych, których teraz tak namiętnie poszukuję.