W rodzinie mojej babci zagadka goni zagadkę.
Moja babcia Hania była córką Karola Stronczyńskiego i Marii dd. Mochlińskiej. Zarówno Stronczyńscy, jak i Mochlińscy dostarczają mi wielu zagadek genealogicznych.
Ale opowieść ma dotyczyć Marii, zwanej w rodzinie Babcią Niusią. O babci Niusi wspominałam już w historii "
Wołyńskie zagadki rodzinne".
Babcia Niusia była bardzo ważną osobą w życiu mojej Mamy. Moja Mama, jako najmłodsza z czworga rodzeństwa, mieszkała ze swoją babcią w jednym pokoju. Zawsze wspomina ją z niezwykłym ciepłem i czułością, a ja za każdym razem żałuję, że jej nie poznałam. Babcia żyła 92 lata. Urodziła się w czasach, gdy nie było elektryczności, samolotów, a umarła po lądowaniu człowieka na Księżycu. Przeżyła dwie wojny światowe, dwie rewolucje, przeżyła śmierć dwójki z jej dzieci i przeżyła ukochanego męża o ponad 30 lat. Podobno zawsze gdy go wspominała, w jej oczach pojawiały się łzy.
Niesamowita osoba. Gdy poznała mojego Tatę - jeszcze nie męża, zdjęła z palca dwie, złączone razem obrączki - swoją i męża i dała mojej Mamie - rodzice również byli bardzo szczęśliwi, przeżyli razem 35 lat w małżeństwie poprzedzone 4 latami chodzenia.
Maria Mochlińska według opowieści rodzinnej urodziła się 3 maja 1879 roku pod Piotrkowem Trybunalskim, kiedy jej ciężarna mama była z nią w podróży. Kilka lat temu poprosiłam na Genealogach o pomoc w odszukaniu jej aktu urodzenia w Archiwum Państwowym w Piotrkowie. I tu zaskoczenie! Nikt nic nie znalazł. Przyznam szczerze, że nie uwierzyłam i zamówiłam mikrofilmy ksiąg metrykalnych w Centrum Historii Rodziny kościoła Mormonów, żeby samemu przejrzeć. I oczywiście, jak było do przewidzenia, niedowiarek nic nie znalazł.
Żeby było śmieszniej Babcia została odmłodzona po wojnie o 3 lata i dlatego w jej dowodzie osobistym widniała data urodzenia w 1882 r.
A więc jedynym tropem było znalezienie aktu zgonu Babci Niusi. Babcia zmarła w Poznaniu, gdzie znalazła się po wojnie wraz z rodziną córki (mojej babci). Ale pochowana została przy mężu, na Starych Powązkach w Warszawie. Zwróciłam się do Zarządu cmentarza Powązkowskiego o przekazanie mi informacji o miejscu urodzenia zmarłej Niusi z aktu zgonu - okazało się, że Babcia Niusia urodziła się w miejscowości o nazwie Dżuryn.
Szybko wyciągnęłam akt zgonu Babci Niusi z USC w Poznaniu celem dowiedzenia się czegoś więcej o tajemniczym Dzurynie, ale nic więcej się nie dowiedziałam, w rubryczce na miejsce urodzenia widniał jak byk tylko: DZIURYN.
Szybko sprawdziłam zasoby Internetu. Są dwa Dzuryny - jeden koło Buczacza, drugi w powiecie winnickim na Podolu. Oba były w ZSRR ;) Znów rozesłałam wici po rodzinie, czy coś im mówi Dzuryn i o który może tu chodzić. Rodzinka autorytarnie stwierdziła, że musi chodzić o Dzuryn winnicki, bo z Austro-Węgrami babcia na pewno nic nie miała wspólnego. A więc dalekie Podole. Ale dlaczego akurat tam???
I teraz zaczynają się moje teorie...
Babcia była jedynym dzieckiem Konstantego Mochlińskiego herbu Kotwicz i Karoliny Chrzanowskiej. Oczywiście nie mam pojęcia gdzie pochowani są jej rodzice. Konstanty miał majątek gdzieś na Wołyniu. Jego rodzice Julian Mochliński i Leokadia z Rohozińskich brali ślub w 1834 r. w Lubomli. Kościół jeszcze stoi, ale w środku nie byłam. Konstanty podobno był przeciwny Powstaniu Styczniowemu, ale skoro dwaj bracia poszli do Powstania, w ramach solidarności również się zgłosił. I tylko jego spotkały reperkusje. Majątek skonfiskowano, a jego samego wywieziono na Sybir. Wrócił schorowany, prawdopodobnie dopiero wtedy się ożenił i w 1879 r. urodziła się mu córeczka Marysia (Niusia).
Skoro skonfiskowano mu majątek na Wołyniu, przyszło mi do głowy, że mógł zamieszkać na terenach rodzinnych żony bądź matki. I faktycznie, w 2 połowie XIX wieku do gimnazjum w Winnicy uczęszczają jacyś Rohozińscy, co potwierdzałoby moją teorię.
Gdy Niusia ma około 5 lat, schorowany ojciec umiera. Kilka lat później umiera również mama Niusi i mała dziewczynka zostaje sierotą w wieku około 11-12 lat. Aż serce boli myśląc, co ta mała dziewczynka musiała przeżyć. Nie wiem gdzie mieszkała z rodzicami, ale wiem że niedługo po tym jak została sama, trafiła do Warszawy do szkoły pedagogicznej Cecylii Zyberk-Plater. Wg legendy rodzinnej szkołę i pobyt opłaca jej ciotka zakonnica. Jedyną taką osobą, wg moich przypuszczeń, może być siostra Immaculata - Anna Mochlińska, Zmartwychwstanka, przyjaciółka bł. Celiny Borzęckiej. Żyje w tym czasie, umiera dopiero podczas Powstania Warszawskiego. Jest przełożoną zakonu w Warszawie i w Kętach.
Ale czy ta ciocia opłaca naukę Niusi? Nie wiem. W końcu jest tylko kuzynką ojca, a rodzina Mochlińskich żyje w tym czasie w dużej ilości na Wołyniu, w trzech majątkach. Powodzi im się dobrze i choć Niusia jest dla nich dalszą krewną - córką kuzyna czy kuzyna w drugim pokoleniu, nie kwapią się, by przygarnąć sierotkę.
Podobno Niusia była wielką przyjaciółką panny Reutt w czasie nauki w Warszawie. Obie, doświadczone przez ciężki los, bardzo chciały zostać w tym nieformalnym zakonie hrabiny Cecylii. Ale mądra przełożona powiedziała im, żeby na rok, dwa poszły w świat i poznały życie. Jeśli wrócą, hrabina przyjmie je z otwartymi ramionami, jeśli nie - ich wola. Panna Reutt wróciła, została nauczycielką j. polskiego, a z czasem dyrektor Platerek. Natomiast Niusia nie wróciła.
Została nauczycielką francuskiego i przez rok lub dwa uczyła języka francuskiego młodego Adama Branickiego, mieszkając w Wilanowie. Nie znalazłam jej jeszcze na liście płac, ale tyle wiem z historii rodzinnej. Muszę zapytać ciocię Anię Wolską - córkę Adama Branickiego o tę historię i może jakieś zdjęcia. Ciocia Ania weszła do rodziny całkiem z innej strony, więc nie będę się tu rozwlekać.
Około roku 1902 Niusia poznaje młodego, przystojnego inżyniera na herbatce u jakiejś cioci. Nie przypuszczam, żeby zakonnica urządzała herbatki dla młodych, więc musi chodzić o jakąś inną rodzinę. I znów znajduję rodzinę Rohozińskich w Warszawie na początku XX w., dzięki wiadomościom pani Małgosi, która jest z nimi spokrewniona.
Karol był młodym inżynierem, starszym od Niusi o 6 lat. Urodzony na Kielecczyźnie, dobrze wykształcony, po Petersburskim Instytucie Technologicznym zrobił duże wrażenie na Niusi. Młodzi zakochali się w sobie od pierwszego wrażenia. Spotykali się jednak zaledwie dwa tygodnie, gdyż Karol miał wyjechać do pracy, do Rosji, budować drogi żelazne.
Niusia obiecała poczekać na Karola i przez rok młodzi pisali do siebie, zapewne bardzo czułe listy. 1 kwietnia 1904 roku pobrali się w kościele pw. św. Aleksandra w Warszawie - Maria Mochlińska i Karol Stronczyński. Z ich ślubu zachowała się pamiątkowa szpilka z sześcianem zamiast główki, na którego ściankach są wyryte inicjały i data:
M.M. - K.S. -
1.IV. - 1904
W następnym roku młodym małżonkom rodzi się córeczka Zosia. Niestety umiera "w kołysce". W 1906 r. również w Warszawie rodzi się pierworodny syn - Władysław. Potem rodzina Stronczyńskich przenosi się do Sławuty nad Horyniem na Wołyniu, gdzie Karol pracuje i buduje drogi żelazne.
W Sławucie rodzi się kolejna dwójka dzieci - Konstanty, zwany przez całe życie Kociem i najmłodsza latorośl, czyli Hania w 1912 r. (moja Babcia). Niusia z mężem i dziećmi mieszkają kilka lat w Sławucie, a potem przenoszą się do Moskwy. Ile lat spędzili na Wołyniu, kiedy i dlaczego zamieszkali w Moskwie - nie wiem.
Z rodzinnych wspomnień wiem natomiast, że rodzinę w Moskwie zastała rewolucja 1917 roku. Przeżyli ten straszny okres właściwie tylko dzięki swej służącej - Białorusince. Służąca ta zbierała do lnianych worków stary chleb i suszyła go, a dwa razy do roku wywoziła te pełne worki rodzinie na wieś. Ten suchy chleb mieliło się, a z niego wyrabiało podpłomyki. I jak nastała rewolucja, to właśnie dzięki tej nieznanej mi z imienia służącej, moi przodkowie przetrwali.
Prawdopodobnie w 1918 lub w 1919 roku Niusia z rodziną wraca do Warszawy i tu osiada. Zamieszkują przy ulicy Kruczej. Dzieci chodzą do szkoły, Niusia prowadzi dom, a jej mąż zakłada własną firmę. Nie opowiadam o nim więcej teraz, bo przyjdzie czas i na opisanie mojego wspaniałego pradziadka ;) Dopowiem jeszcze, że w 1920 r. Karol obejmuje dowództwo baonu saperów kolejowych w wojnie polsko-bolszewickiej, przysparza więc żonie i dumy z jego patriotycznej postawy i zwyczajnego strachu o męża.
Jedyne zdjęcie, na którym są oboje - Niusia i Karol mam ze ślubu moich dziadków w 1937 roku w Warszawie. Ta mała Hania, urodzona w Sławucie, dorosła. Na studiach poznała przyszłego męża i 7 września Hanna Stronczyńska i Andrzej Szweycer ślubują w kościele ss. Wizytek w Warszawie.
Na ślubnym zdjęciu Niusia i Karol siedzieli daleko od siebie, z obu stron państwa młodych, więc "posadziłam" ich obok siebie.
Rok po tym szczęśliwym wydarzeniu, następuje tragedia. Ukochany mąż Niusi umiera na raka. Zostaje ona sama, choć szybko zaopiekuje się nią córka, z której rodziną przeżyje resztę życia. W czasie II wojny światowej mieszkają nadal w Warszawie. Opuszczają stolicę dopiero wypędzone po Powstaniu wraz z innymi mieszkańcami.
Niusia wraz z córką i wnuczętami trafia do obozu przejściowego w Pruszkowie. Przydarza się tam im wspaniała historia - odnajduje je tam mój dziadek, zięć Niusi i wywozi. O szczegółach tego niesamowitego zdarzenia opowiem kiedy indziej.
Po wojnie mieszkają początkowo w Łodzi (majątek rodzinny Szweycerów był w Łasku, ale nie można się tam było zbliżać właścicielom), a potem osiadają w Poznaniu. I tam, kilka lat później urodziła się moja Mama.
A w 1971 roku Babcia Niusia zmarła mając 92 lata.
Niusia nigdy nie opowiadała o swojej rodzinie, jakby nigdy nikogo nie miała. Nie chodziło się na groby bliskich, nie wspominało. Myślę, że jako mała dziewczynka przeżyła taką traumę po stracie rodziców, że wolała wymazać tragiczne wspomnienia z pamięci i nigdy do nich nie wracać.
Cały czas żałuję, że nie zdążyłam jej poznać...